20 lat pomagania. Wciąż człowiek jest najważniejszy
Kilkanaście lat temu goście przyjeżdżający do Banku Żywności w Olsztynie dostawali koce, aby móc wysiedzieć w jego zimnej siedzibie. Dziś to prężnie działająca organizacja pozarządowa z wielomilionowym budżetem, zatrudniająca kilkudziesięciu pracowników. – Już podczas pierwszej zbiórki żywności zrozumieliśmy, że możemy zrobić dużo dobrego, jeśli będziemy działać wspólnie – mówi Marek Borowski, założyciel Banku i jego wieloletni prezes.
– Z czym się Panu kojarzą mandarynki?
– Z pierwszymi miesiącami naszej działalności, kiedy do dwóch dziesięciometrowych pokoików, którymi wówczas dysponował Bank, trafiło dziesięć ton tych owoców. To był niezapomniany widok: kilku pracowników ośrodka pomocy społecznej, którzy przebierają tę olbrzymią ilość pachnących i pomarańczowych mandarynek, które jeszcze wtedy kojarzyły się z ubiegłą epoką i produktem niedostępnym. To robiło wrażenie.
Równie mocno zapadła mi w pamięć pierwsza zbiórka żywności, podczas której zebraliśmy około 5 ton żywności, którą przechowywaliśmy w podobnych warunkach, zastawiając pokoje makaronem, mąką, ryżem, olejem pod sam sufit. Wokół krzątali się podekscytowani wolontariusze, którzy zdumieni mówili „w życiu nie myśleliśmy, że możemy nazbierać tyle żywności”. Myślę, że wszyscy zdaliśmy sobie wówczas sprawę, ile można zrobić dobrego, jeśli działa się wspólnie.
– Zanim jednak doszło do pierwszej zbiórki w marcu 2000 roku trzy stowarzyszenia utworzyły Bank Żywności w Olsztynie, który oficjalnie został wpisany do rejestru 14 lipca tego samego roku. Skąd wziął się pomysł na jego założenie?
– Pod koniec lat 90. miałem już doświadczenie w kwestiach działania takich organizacji, byłem członkiem rady fundacji Banku SOS w Warszawie, więc w regionie starałem się zarazić innych pomysłem utworzenia Banku. Grunt pod takie działanie był odpowiedni, bo potrzeby społeczne w tamtym czasie na Warmii i Mazurach były ogromne. Byliśmy na samym szczycie listy, jeśli chodzi o ubóstwo.
Działania zmierzające do powołania Banku zintensyfikowaliśmy pod koniec 1999 roku, kiedy temat ten podjęło siedem organizacji i stowarzyszeń. Ostatecznie zostały trzy, które założyły Warmińsko-Mazurski Bank Żywności: Stowarzyszenie Dzieciom Wiejskim z Jonkowa, Olsztyńskie Stowarzyszenie Wsparcia Społecznego oraz Stowarzyszenie Centrum Rozwoju Ekonomicznego Pasłęka. Warto podkreślić, że Urząd Marszałkowski Województwa Warmińsko-Mazurskiego, a w jego imieniu Regionalny Ośrodek Polityki Społecznej, od samego początku był zainteresowany powstaniem Banku i wspierał naszą inicjatywę. Pamiętam, jak pracownik ROPS Zbigniew Zawadzki na polecenie Wiesławy Przybysz pojawił się w Warszawie w celu zbadania tematu i ku jego i mojemu zdziwieniu, mogliśmy temat powstania Banku Żywności pilotować już wspólnie.
– Lokalna prasa w 2001 roku informowała „Formalnie Bank Żywności w Olsztynie to 2,5 etatu łącznie z prezesem Borowskim, stara Nysa oraz wynajmowany magazyn i małe biuro”. Na początku nie było łatwo.
– Dotykały nas przede wszystkim dwa problemy. Jednym z nich była baza lokalowa, a drugim finanse. Powołaliśmy organizację pozarządową, do której nikt nie wniósł kapitału założycielskiego, a ciężar całej pracy wzięliśmy na siebie. Oczywiście mieliśmy wsparcie, m.in. Regionalnego Ośrodka Pomocy Społecznej, który przekazał nam dotację 20 tys. złotych na pierwsze miesiące działalności, ale to nie starczyło na długo. Zaangażowałem wówczas swoje oszczędności. Wiara w ideę oraz włożenie własnych pieniędzy spowodowało, że musiało nam się udać (śmiech).
W pierwszych miesiącach działalności zaczęliśmy pracę u podstaw. Miałem już doświadczenia w pozyskiwaniu żywności, nawiązywaliśmy kontakty ze schroniskami dla bezdomnych, domami dla samotnych matek, organizacjami zajmującymi się dziećmi, badaliśmy ich potrzeby. Do tego zadania wyznaczona była jedna osoba, która dodatkowo zajmowała się zbiórkami i pozyskiem żywności. Drugim pracownikiem był kierowca, zaopatrzeniowiec i magazynier w jednej osobie. A te pół etatu, o którym pisała gazeta, należało do mnie (śmiech). W tych warunkach, w cztery miesiące, udało się nam pozyskać około 40 ton żywności. To był doskonały wynik i zapowiedź tego, że nasze działania mają sens.
– Trochę trwało, zanim Bank odnalazł swoje docelowe miejsce.
– Zaczęliśmy od pomieszczeń przy ul. Knosały, potem przenieśliśmy się do dwóch pokoików przy ul. Dąbrowskiego, gdzie mieliśmy też dostęp do magazynu. Same pomieszczenia były nieogrzewane, więc można sobie wyobrazić, jak się nam tam pracowało. Przez pierwsze dwa lata działaliśmy w spartańskich warunkach, dopóki nie trafiliśmy do biur i magazynów przy ul. Marii Zientary-Malewskiej. To był nieco lepszy standard.
Później przenieśliśmy się do budynku przy ul. Monte Cassino 4, gdzie obecnie znajduje się dział dystrybucji Banku. Pierwsza zima była bardzo trudna, bo co prawda mieliśmy jakieś ogrzewanie elektryczne, ale ono nie wystarczało. Jak ktoś do nas przyjeżdżał, to dostawał koc, żeby móc wysiedzieć w tych warunkach, a w drzwiach wisiały kolejne koce, gdyż tak było zdecydowanie cieplej. Do budynku przynależy też magazyn, który dzięki środkom samorządowym i pomocy bezdomnych z Olsztyna oraz z Domu w Marwałdzie udało się nam rozbudować, dobudowując antresolę.
W 2004 wynajęliśmy znajdujący się w pobliżu magazyn, bo potrzebowaliśmy więcej powierzchni na żywność z programu unijnego, ale wkrótce przekonaliśmy się, że nam to nie wystarcza, więc znów czekała nas przeprowadzka do Marcinkowa w Gminie Purda, gdzie w byłych budynkach jednostki wojskowej wynajęliśmy pomieszczenia od Agencji Mienia Wojskowego. Ostatecznie udało się nam kupić budynek, gdzie obecnie znajduje się Kuźnia Społeczna. Zwiększyły się także nasze potrzeby, bywało, że w ciągu roku musieliśmy rozdysponować 5000 ton żywności z programu unijnego, więc wynajęliśmy od miasta Olsztyn dwa magazyny przy ul. Gietkowskiej. W planach mamy budowę własnego magazynu, więc niewykluczone, że już wkrótce będziemy całkowicie na „swoim”.
– W pierwszych latach funkcjonowania, jak i trakcie całego rozwoju, wiele organizacji, instytucji i osób przyłożyło się do tego, aby Bank doszedł do etapu prężnie działającej organizacji pozarządowej, rozpoznawalnej nie tylko w regionie.
– To prawda. Wcześniej już wspominałem o Wiesławie Przybysz i ROPS działającym w ramach Urzędu Marszałkowskiego. W 2001 roku szczególnie pomógł nam Adam Sierzputowski, starosta Powiatu Olsztyńskiego, który zainicjował przyjęcie realizacji dodatkowego zadania własnego, którym było wspieranie pomocą żywnościową mieszkańców powiatu. Samorząd przekazał na ten cel 50 tys. złotych, które do na trafiły.
W 2001 roku nawiązaliśmy także kontakt z firmą DB Schenker i ówczesny dyrektorem Januszem Wroniszem, która od dwudziestu lat wspiera nasze działania darmowymi transportami. Rzadko się zdarza, aby ktoś tak długo nam pomagał.
– Kogoś jeszcze by Pan szczególnie wyróżnił?
– Lista jest bardzo długa i trudno wszystkich wymienić, bo są tacy, którzy pomagali nam kiedyś lub wspierają dziś. To firmy, samorządy, biznesmeni czy zwykli ludzie tacy jak Jadwiga Patoleta z Barczewa, która przez siedemnaście lat, co miesiąc, wpłacała nam na konto 8,87 zł.
Dobrze nam się współpracowało z byłym prezydentem Olsztyna Czesławem Jerzym Małkowskim, który od samego początku poparł inicjatywę przyznania nam stałego grantu w wysokości 80 tys. złotych rocznie. Pamiętam, że w 2004 roku pilnie potrzebowaliśmy dużego samochodu do rozwożenia żywności i prezydent zaproponował przeniesienie środków budżetowych na ostatniej sesji Rady Miasta. Warunkiem było jednak kupienie auta do końca grudnia. Sesja odbyła się 28 grudnia, a my w trzy dni przygotowaliśmy wniosek, kupiliśmy auto i zdążyliśmy się ze wszystkim rozliczyć.
Kolejną osobą jest były wojewoda Marian Podziewski, którego poznałem, gdy jako wiceburmistrz Gołdapi przyjechał prywatnym samochodem po pomoc żywnościową dla mieszkańców miasta i uczniów tamtejszej szkoły. Od tamtego czasu nawiązaliśmy kontakt, współpraca między Bankiem a Gołdapią się układała. W 2006 roku rozmawialiśmy o systemowej pomocy dla niedożywionych dzieci. Wówczas Marian Podziewski stwierdził, że w tym zdaniu Bank powinien mieć wsparcie wojewody. No i los sprawił, że kilka miesięcy później został wojewodą (śmiech). W 2009 roku opracowaliśmy strategię dotyczącą ograniczenia zjawiska niedożywienia dzieci w województwie warmińsko – mazurskim. Od samego początku w partnerstwie wdrażaliśmy ją z wojewodą Marianem Podziewskim.
– Rozwój Banku nie byłby także możliwy bez wolontariuszy, którzy współpracują z nim nie tylko przy zbiórkach.
– Oni zawsze stanowili ważny filar działalności Banku, na początku naszego istnienia nic bez nich nie moglibyśmy zrobić. Na wczesnej fazie istnienia pomagali nam strażacy, strażnicy miejscy, pracownicy socjalni punktów pomocy społecznej, pracownicy schroniska dla bezdomnych, żołnierze, zaprzyjaźnione firmy.
Wolontariusze odgrywają istotną rolę przy zbiórkach. Bywało tak, że w czasie weekendu udało się nam zebrać w województwie 70 ton żywności, a przy zbiórce pracowała armia 5000 wolontariuszy. Staraliśmy się ich wyróżniać, co roku organizując Galę Wolontariatu. Trzeba przyznać, że bez ich pomocy nie bylibyśmy w miejscu, w którym obecnie jesteśmy. Dziś wolontariusze odgrywają równie ważną rolę, wystarczy przyjrzeć się ostatnio organizowanej przez nas „Akcji Zupa”, podczas której posiłki rozwozili właśnie oni.
– Dwadzieścia lat temu u fundamentów powstawania Banku Żywności w Olsztynie stały dwa cele: eliminacja niedożywienia oraz ratowanie żywności przed zmarnowaniem. Czy cele się te zmieniły?
– Na początku rzeczywiście naszym pierwszym celem była pomoc społeczna i idea pomagania drugiemu człowiekowi, uważam, że nigdzie na świecie nie powinno być tak, że człowieka nie stać na podstawowe rzeczy zaspokajające jego egzystencję. A żywność jest jedną z takich rzeczy.
Na początku działalności Banku trudno nam było przebijać się z komunikatem dotyczącym niemarnowania żywności. Gdy rozmawiałem o tym problemie z kierownictwem różnych sieci handlowych, to traktowany byłem czasem jako osoba, która chciałaby zakłócić lub ograniczyć sprzedaż, bo sieci wychodziły z założenia, że liczy się przede wszystkim sprzedaż. A co się dalej stanie z tą żywnością? To już nie miało znaczenia. Po kilku latach mówienia o tym problemie sprzedawcy zaczęli się tym interesować i chyba jako jedni z pierwszych, którzy zrozumieli ten problem byli przedstawiciele Tesco oraz Piotra i Pawła.
Bardzo szybko zorientowaliśmy się, że wśród ludzi jest niski poziom wiedzy na temat żywności i sposobów jej przygotowywania, więc zaczęliśmy edukować w tym zakresie. Cały czas jednak byliśmy blisko człowieka i w pierwszych latach często korzystaliśmy z pomocy bezdomnych ze schroniska, co sprawiło, że podjęliśmy w tym zakresie współpracę z Centrum Integracji Społecznej. Część z tych bezdomnych zaczęła pojawiać się częściej, część z nami została, znajdując po jakimś czasie zatrudnienie. Okazało się potem, że przez kilkanaście lat przez nasze struktury przeszło ponad 100 bezrobotnych i wielu z nich odnalazło się potem na rynku pracy. Dziś ten sektor związany z aktywizacją zawodową i społeczną w działalności Banku rozrósł się i stał się ważnym ogniwem wsparcia poszczególnych osób, czy rodzin. Realizujemy na tym polu wiele projektów finansowanych ze środków EFS dla mieszkańców regionu, niektóre adresowane są do całych rodzin.
– Ostatnie lata to gwałtowny rozwój kadrowy i bazowy Banku, który zaowocował otwarciem Kuźni Społecznej. Jaka idea jej przyświeca?
– Przyglądałem się różnym modelom funkcjonowania organizacji pozarządowych w kraju i na świecie oraz sposobu ich finansowania. Część z nich powstała na bazie jakiegoś majątku, z czasem przeszły na inny tryb finansowania. Banki żywności w Europie swój model funkcjonowania opierają na współpracy z samorządem i biznesem, więc przyszedł mi do głowy pomysł, aby stworzyć organizację opartą o niezależne finansowanie, zapewniające jej stabilność. Przekonaliśmy się parę lat temu, gdy Program Operacyjny Pomoc Żywnościowa został wstrzymany, że utrzymywanie się z zewnętrznych dotacji może być nietrwałe. Dlatego w Kuźni Społecznej chcemy organizować projekty społeczne w oparciu o komercyjne podejście, a wypracowany zysk przeznaczać będziemy na utrzymywanie Banku.
Finanse to jednak nie wszystko, uruchomienie Kuźni Społecznej otwiera szereg możliwości na aktywizację społeczną i zawodową. Chcemy wyławiać osoby, które są poza rynkiem pracy, dając im szansę pracy z nami w kuchni Kuźni, przy organizacji wydarzeń czy obsłudze i utrzymaniu budynku.
Tworząc to miejsce, chcieliśmy także, aby łączyło ono ludzi organizacji pozarządowych i biznesu. Chcemy w Kuźni wspierać firmy i przedsięwzięcia w początkowej fazie działalności, będąc inkubatorem przedsiębiorczości, bo rozwój i innowacyjność to także bliskie mi zagadnienia. Nie będziemy jednak zapominać o organizacji w Kuźni wydarzeń kulturalnych oraz tych, które skupiać się będą wokół jej serca – kuchni warsztatowej. W tym miejscu będziemy edukować, przybliżać i łączyć pokolenia wokół zagadnień związanych z prawidłowym odżywianiem i niemarnowaniem żywności.
– Zmieniał się Bank, ale Pan też musiał się zmienić i ze społecznika stał się Pan biznesmenem, zarządzającym wieloosobową organizacją z kilkunastomilionowym budżetem. W jednym z wywiadów prasowych mówił Pan o tym, że jest „wrażliwy na ludzką krzywdę”. Czy ta wrażliwość w obliczu tych wszystkich zadań, natłoku obowiązków i nowych wyzwań, nie stępiła się?
– Wydaje mi się, że nie jestem osobą, która „wchodzi w gabinety”, bo przez osiemnaście lat pracy jako prezes Federacji Banków Żywności w Warszawie, nie miałem nawet swojego gabinetu, jechałem tam do pracy, a nie żeby pełnić honorowe funkcje.
Czy zmieniła się moja wrażliwość? Dla mnie bardzo ważny jest człowiek i jego los. Jeśli chcemy mu pomóc, to powinniśmy to robić w sposób godny, ale też skuteczny. Ważne jest, aby niesione przez nas wsparcie przyniosło długofalowy efekt i rozwiązania. Dlatego interesuje mnie, co się dzieje potem z ludźmi, którymi pomogliśmy, bo bywało tak – na przykład w pracy z byłymi bezdomnymi – że wprowadziliśmy kogoś na właściwą ścieżkę funkcjonowania, ale po siedmiu-ośmiu latach działo się coś złego i ponawialiśmy proces wsparcia, żeby ta osoba nie została sama.
Pomimo tego, że prowadzę organizację pomocową, to są we mnie dwie dusze. Z wykształcenia jestem matematykiem, ale z uwarunkowań naturalnych społecznikiem, który lubi robić coś na rzecz innych.
– Podczas XV-lecia Banku mówił Pan „Za 5 lat widzę Bank Żywności jako organizację realizującą zrównoważoną politykę w zakresie żywności, posiadającą w pełni profesjonalną bazę i kadrę ekspercka, realizującą projekty zagospodarowania i przetwarzania żywności oraz projekty wspierające włączenie społeczne osób nieodnajdujących się w dzisiejszej rzeczywistości. Wyobrażam sobie Bank jako uznany podmiot ekspercki w zakresie żywienia […] Siedziba Banku Żywności będzie inkubatorem kreatywności i innowacyjności”. Co udało się z tych planów zrealizować i gdzie widzi Pan Bank za kolejne pięć lat?
– Bardzo dużo udało się nam zrobić, ale różne przeciwności losu, między innymi pożar Kuźni Społecznej, wstrzymały nas z budową nowego magazynu i innymi działaniami.
W kwestii pomocy żywnościowej nowa Ustawa o niemarnowaniu żywności narzuciła na sklepy obowiązki, które powodują zwiększony napływ świeżej żywności. Wymaga to od nas zupełnie innej logistyki i przygotowania partnerów do jej odbioru oraz właściwego zagospodarowania. Nad współpracą w tym zakresie zamierzamy skupić się z naszymi partnerami. Chciałbym, abyśmy wykorzystując nasze zasoby – kuchnię warsztatową, edukatorów żywieniowych – rozwijali także edukację żywieniową i promowali zrównoważony rozwój środowiska. Ważne będzie również wzmocnienie obszaru aktywizacji społecznej i zawodowej, który realizujemy poprzez różne projekty. Istotne jest, abyśmy robili to skutecznie i nowoczesnymi metodami. Na tych trzech polach działalności społecznej chciałbym ugruntować rolę Banku. Będziemy też koncentrować się w innym obszarze, który od niedawna zaczęliśmy realizować. To szeroko rozumiana innowacyjność i przedsiębiorczość. Dla nas to nie tylko okazja do wsparcia nowych przedsięwzięć, ale szansa dla Banku i osób w nim zatrudnionych na jeszcze bardziej dynamiczny rozwój.